W najbliższych latach jedziemy kłusem

O budowaniu własnej marki w luksusowej i hermetycznej branży konnej oraz o rosnącym boomie jeździeckim opowiada  Arkadiusz Watras, właściciel firmy Torpol. Dwukrotny zdobywca Certyfikatu Firma Roku oraz wyróżnienia Polish Product w kategorii Ekologia.

Wraz z żoną, Hanną Watras, stworzyli Państwo ekskluzywną markę produktów dla koni i wyposażenia stajni, w tym specjalistycznych produktów terapeutycznych. Dlaczego zdecydowali się Państwo na tę branże? Czy pomysł na biznes narodził się z pasji do koni?

Z pasji brzmiałoby świetnie, ale, jak to często bywa, zadecydował przypadek. Praktycznie od początku naszej działalności współpracujemy z dużą norweską firmą, której dostarczamy medyczne wyroby dla ludzi. Właściciel tej firmy posiadał konie sportowe. Potrzebował dla nich produktów, które przyśpieszą proces odnowy biologicznej. Pomyślał o nas i tak zaczęła się nasza przygoda z końmi.

Firma powstała 1987 r., w tym w branży tekstylnej obecna jest od 1994 r. Produkty jeździeckie zaczęli Państwo wytwarzać pod własną marką w 2005 r., był to okres globalnego kryzysu finansowego, czy utrudniło to nową działalność firmy?

Faktycznie, nie najlepszy moment wybraliśmy, ale jak uruchomi się pewne mechanizmy, to nie można ich nagle zatrzymać. Na starcie mieliśmy świadomość, że wchodzimy na rynek dóbr luksusowych, który z definicji jest mniej wrażliwy na zmiany koniunktury. Wiedzieliśmy, że mamy świetny, innowacyjny produkt, sprawdzony w wielu stajniach sportowych i rekreacyjnych. Czego nie przewidzieliśmy? Nie przewidzieliśmy, że rynek jeździecki jest niezwykle hermetyczny, że w tej branży zaufanie do nowej marki buduje się długo i mozolnie, że przewidziane na inwestycję nakłady dość szybko będziemy musieli potroić…  Kryzys w tym nie pomagał, ale miałem pewność, że obraliśmy dobry kierunek.

Obecnie Torpol ma ugruntowaną pozycję, marka rozpoznawalna jest również zagranicą. Co Pana zdaniem było czynnikiem decydującym o sukcesie?

Praca, zaangażowanie, wiara, a także pasja. Wcześniej powiedziałem, że pomysł na biznes nie powstał z pasji. Teraz uzupełniam, że się nią stał.

Uważam, że branża jeździecka rządzi się swoimi zasadami. Bez względu na kraj, grupa docelowa jest tu ściśle określona i wzajemnie się przenika. Na tym rynku zaufanie odgrywa decydującą rolę. Tu nie działa się no name. Za każdym jeździeckim biznesem stoi konkretna twarz, którą wszyscy znają. Tu naprawdę, cytując klasyka, „warto być przyzwoitym”.

Czy współpracują Państwo z polskimi firmami, dostawcami i wykonawcami czy z zagranicznymi? Jak układa się ta współpraca?

Branża tekstylna na przestrzeni lat bardzo się zmieniła. Dzisiaj jest znacznie mniej producentów, dlatego poza polskimi dostawcami ważną rolę odgrywają m.in. Włosi i Niemcy.  Wszystkie produkty szyjemy we własnym zakładzie przemysłowym w Łapalicach koło Kartuz. Posiadamy specjalistyczną, dobrze wyposażoną szwalnię i hafciarnię. We własnym zakresie wykonujemy nadruki. Jakkolwiek to zabrzmi – jesteśmy samowystarczalni.

Jak wygląda dystrybucja produktów?

Jesteśmy producentem więc naszymi naturalnymi partnerami są dystrybutorzy oraz sklepy. Poza standardowymi produktami wytwarzamy też personalizowane, które dostarczamy bezpośrednio do klubów, stowarzyszeń i ośrodków jeździeckich. Około 70% naszej sprzedaży realizujemy poza granicami Polski, zarówno pod marką własną, jak i obcymi.

Pod koniec 2015 r. firma zdecydowała się na rebranding, m.in. zmianę logo. Czym podyktowana była ta decyzja? Jaki wizerunek chcieli Państwo osiągnąć? Czy jest Pan zadowolony z efektu?

Myśl o konieczności zmiany wizerunku dojrzewała w nas od dawna, ale wciąż nie byliśmy na nią gotowi. Dlaczego? Pewnie trochę z sentymentu (stare logo było z nami zawsze), trochę z wygody (zrobimy to później), trochę ze względów finansowych (mamy ważniejsze wydatki). Powody można mnożyć…  W końcu doszliśmy do wniosku, że jeśli mamy konkurować z najlepszymi, to musimy pokazać, że stać nas na więcej.

Czy jestem zadowolony? Tak, o to mi chodziło. Nasza zmiana odbiła się szerokim echem w świecie jeździeckim, usłyszałem wiele pozytywnych opinii. Lubię, jak o nas mówią (śmiech).

W połowie 2016 r. twarzami marki Torpol zostali pasjonaci jeździectwa – modelka Kamila Szczawińska oraz tancerz i choreograf Maciej Gleba Florek. Skąd taki wybór i na czym polega współpraca?

Zawsze dbaliśmy o to, żeby marka Torpol kojarzyła się z pozytywnymi ludźmi, niekoniecznie zawodowymi jeźdźcami. Warto wiedzieć, że jeździectwo ma wiele twarzy. Poza dużym sportem jest też mniejszy, są pasjonaci, którzy po prostu kochają konie. Kamila Szczawińska i Maciek Florek to ich reprezentanci. Oboje lubili naszą markę zanim stali się jej ambasadorami, więc ich wybór był naturalny. Zapewniamy im produkty, a oni, realizując swoje pasje, uchylają nam drzwi do swojego świata.

 Wśród przyjaciół marki Torpol znajdziemy jednak i zawodników.

Tak, współpracujemy z wieloma zawodnikami. Niektórzy są ambasadorami naszej marki, z innymi łączą nas zażyłe relacje. Bardzo sobie cenię opinie osób, które korzystają z naszych produktów. Dlatego nowe wyroby przed wejściem do masowej produkcji trafiają do testów, w tym użytkowych. A kto sprawdzi je lepiej niż np. Marek Lewicki [Mistrz Polski w skokach przez przeszkody – przyp. red.], który od rana do wieczora jeździ konno?

Skąd czerpie Pan pomysły na nowe produkty, innowacje i usługi dodatkowe (np. personalizację)?

Jestem kreatywny, ale trochę mnie Pani przecenia. Nie wszystkie produkty są moim dziełem (śmiech). Rzeczywiście miałem istotny udział w powstaniu wyrobów magnetycznych, ale na przestrzeni lat zostały one w znacznym stopniu dopracowane i udoskonalone. Wiele osób miało na nie wpływ, począwszy od lekarzy, poprzez fizjoterapeutów, zawodników, projektantów, naszych konstruktorów, szwaczki i innych. Nieustannie pracujemy nad nowymi produktami. Pomysły często przynoszą nam sami zawodnicy. Przychodzą z potrzebą, a my na tę potrzebę przygotowujemy rozwiązanie.

Personalizacja do jeździectwa dotarła dość późno. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że w Polsce należeliśmy do jej prekursorów. Zaczęliśmy tworzyć kolekcje reklamowe – oprócz produktów dla koni, odzież dla zawodników i członków ich ekip oraz wyposażenie stajni. To się spodobało i szybko stało się normą.

Kim jest Klient Torpolu w Polsce, a kim zagranicą? Czy dostrzega Pan różnice?

Kiedyś tych różnic było znacznie więcej. Polski klient był tak zapatrzony w zagraniczne marki, że bez względu na to, co oferowaliśmy, nie byliśmy w stanie się przebić.  Zagranicą spotykaliśmy się z dużo lepszym przyjęciem, pochodzenie marki było wręcz atutem.  Dzisiaj nie dostrzegam już większych różnic, poza zasobnością portfela.  W wielu krajach Europy Zachodniej czy w Australii posiadanie konia jest czymś naturalnym, konie często towarzyszą  całym pokoleniom.

Jak ocenia Pan obecną kondycję rynku jeździeckiego w Polsce? Czy widzi Pan perspektywy rozwoju?

Jestem życiowym optymistą, więc na tak postawione pytanie mogę odpowiedzieć: kondycja jest niezła, a perspektywy – obiecujące. W Europie Zachodniej jeździectwo jest niezwykle popularne i wciąż systematycznie rośnie w siłę, natomiast w Polsce w ostatnich latach jesteśmy świadkami prawdziwego konnego boomu.  Widać to choćby po liczbie międzynarodowych zawodów, których Polska jest gospodarzem. Nie można też zapominać o rekreacji, czy o coraz powszechniejszym wykorzystaniu koni np. w hipoterapii. W każdym z tych obszarów zauważam  zdecydowany progres. A trzeba pamiętać, że mamy wiele do nadrobienia. Wojna, znacjonalizowanie hodowli – wszystko to doprowadziło do zaniku kultury obcowania z końmi w sensie masowym. Wiele robimy, żeby to odwrócić, ale jest to praca na pokolenia.  Co by nam pomogło? Myślę, że pojawienie się gwiazdy na miarę Adama Małysza. W Polsce jeździectwo jest sportem niszowym, dlatego czekamy na prawdziwy sukces. Sukces poprawia atmosferę, przyciąga zainteresowanie mediów, zmiękcza serca i portfele sponsorów.

Jakie plany na nadchodzące lata ma Torpol? Galop czy spokojny stęp?

Nadchodzące lata to będzie nasz czas. Długo na nie czekaliśmy. Step by step (można powiedzieć: „stęp by stęp”) już ćwiczyliśmy. Galop dobry jest na krótkim dystansie. Raczej myślę o kłusie… Właśnie postanowiłem: w najbliższych latach jedziemy kłusem!

Dziękuję za rozmowę.

Agata Cupriak

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Zapisz

Show Buttons
Hide Buttons