Najważniejsze jest to, co w środku

 

Wywiad z dr. Mateuszem Grzesiakiem, najpopularniejszym polskim psychologiem, konsultantem i wykładowcą.

 

Można o Panu powiedzieć  człowiek wielu talentów. Czy któraś z profesji jest w tej chwili dla Pana najważniejsza, czy też jedna nie potrafiłaby istnieć bez drugiej?

Nigdy nie wierzyłem w talenty. Koncept magicznej siły, która miałaby predestynować kierunek mojego rozwoju i życia, nigdy mi nie pasował. Bo ja żyję w świecie paradygmatu bycia kowalem własnego losu. Ponadto nie potwierdza mi go również moje dwudziestoletnie doświadczenie, w którym widzę, jak ludzie potrafią budować się od zera do bohatera czy powstawać po porażkach jak Feniks z popiołów. Jak poprzez mądrą pracę, determinację i pokonywanie różnego rodzaju przeciwności są w stanie budować się pod kątem osobistym i zawodowym, na różnych polach. Wybór tych trzech profesji połączony jest z moimi trzema kierunkami rozwoju naukowego. Jako konsultant mam backup z doktoratu z zarządzania, jako wykładowca – doktorat z pedagogiki, a psycholog – doktorat z psychologii. Ponadto taka ścieżka kariery jest związana ze zrozumieniem holistyczności i wielowymiarowości człowieka jako organizmu, który myśli, czuje, działa i przetwarza informacje na wiele różnych sposobów. Wiem i rozumiem, że nie da się zbudować sukcesu firmy – a więc doradzać profesjonalistom, jak osiągać konkretne cele biznesowe – jeśli nie przerobi się z nimi konkretnych aspektów psychologicznych. Wystarczy, że któryś z nich ma katastrofizm finansowy, który wyniósł z dzieciństwa, albo miał ojca alkoholika, który wpłynął na zniekształcenie poczucia własnej wartości. Granicą naszych możliwości biznesowych jest rozmiar naszej świadomości i dopiero te najsilniejsze osobowości będą na tyle kreatywne, odważne, obecne, elastyczne i analityczne, by osiągnąć najwyższe szczyty. Mała mentalność oznacza mały rozmiar działań biznesowych. Tak samo w drugą stronę. Jeżeli ktoś nie będzie uwzględniał w swoim życiu aspektów o charakterze biznesowym, to nie zrozumie, że bez perswazji nie namówi skutecznie swojego dziecka do odrobienia pracy domowej z matematyki, a dziecko będzie przyklejone z nosem do telefonu, bo samo sobie nie poradzi. Kwestia znalezienia partnera życiowego czy pracy opiera się w znacznej mierze na umiejętności komunikacji i budowania odpowiedniego wizerunku, bez którego dziś nie istniejemy. Dlatego postanowiłem połączyć te światy ze sobą, zdobyć adekwatne wykształcenie, wyszkolić się w tych zakresach i uczyć ludzi kompleksowo – lewo- i prawopółkulowo, łącząc naukę z biznesem, psychologię z ekonomią i pedagogiką – jako konsultant i psycholog, w formie indywidualnej i grupowej. Uważam, że te profesje nie powinny istnieć bez siebie nawzajem i żadna z nich nigdy nie była dla mnie bardziej lub mniej ważna. Tak samo jak nie uważam, że ważniejsze są nogi od rąk albo odwrotnie. Po prostu one nie mogą bez siebie nawzajem prawidłowo funkcjonować.

W większym zaś wymiarze specjalizuję się w umiejętnościach miękkich (tzw. soft skills / kompetencje społeczne) – są to umiejętności zarządzania myślami, emocjami i zachowaniami umożliwiające osiąganie wyznaczonych celów w życiu zawodowym i osobistym. Bazują na teoretycznej oraz praktycznej wiedzy pochodzącej z różnych dziedzin nauki i przyjmują̨ formę̨ konkretnych narzędzi aplikowanych w czterech obszarach: marketingu, samorealizacji, zarządzania i duchowości. Poniżej mój autorski model ich klasyfikacji, który zresztą był przedmiotem doktoratu z pedagogiki. Poniżej mój autorski model ich klasyfikacji, który zresztą był przedmiotem doktoratu z pedagogiki.

 

W którym momencie życia zorientował się Pan, że konsulting, psychologia i edukacja będą stanowić Pana profesję? Co konkretnie zafascynowało Pana w tych dziedzinach na tyle, by związać z nimi swoje całe zawodowe życie?

Uczę od mniej więcej 12 roku życia. Już wtedy, w szkole podstawowej, dawałem korepetycje i pamiętam, jak kiedyś przyszła do mnie jedna dziewczynka z klasy, której zacząłem tłumaczyć wzory z gramatyki języka niemieckiego. Po godzinie wspólnej nauki powiedziała mi: świetnie sobie z tym radzisz, powinieneś kiedyś być nauczycielem – i dała mi 8 złotych. To były moje pierwsze zarobione na nauce pieniądze i ogromny, szczery komplement, który dał mi poczucie, że wspaniale jest komuś pomagać. To jest model, który nie zmienił się do dziś – pomaganie, edukowanie innych i zarabianie na tym pieniędzy. Ja od zawsze – i to jest dla mnie taka podstawa – lubiłem się uczyć, a często jest tak, że najlepsi uczniowie zostają nauczycielami, dlatego że wtedy uczą się najwięcej i uczą się stale. Zapamiętujemy 10% tego, co przeczytamy, 20% tego, co usłyszymy, ale ponad 90% tego, co uczymy, więc ja się permanentnie uczę. Mam 3 doktoraty, 2 tytuły magistra, napisałem 25 książek, znam 6 języków obcych, ukończyłem ogromną ilość kursów zawodowych. Jak ktoś o mnie czasem mówi „wieczny student”, ja to traktuję jako komplement, a nie jako etykietę dla kogoś, kto nie potrafi skończyć studiów. Jedne kończę, a zaczynam kolejne, bo uważam, że trzeba się uczyć przez całe życie i w taki sposób rozwijać – ta koncepcja w pedagogice nazywa się lifelong learning. Można pomagać ludziom i można zarabiać na tym pieniądze, można uzyskać głęboki sens życia i spełnienie, pracując zawodowo. Moja filozofia życiowa jest oparta na tym, żeby być dojrzałym, wartościowym człowiekiem wspierającym ludzi, którzy mają określone potrzeby. Moją wizją jest tworzenie człowieka świadomego. Robię to za pomocą edukacji. Niezależnie od tego, czy jest to świadomość finansowa, relacyjna, emocjonalna, terapeutyczna, mentoringowa, konsultingowa, psychosomatyczna etc. Dla mnie są to różne obszary, w których ludzie mogą się uczyć, i to jest kluczowe. Uważam, że również moje dzieciństwo miało na to ogromny wpływ, dlatego że pochodzę z rozbitej, pod wieloma względami dysfunkcyjnej rodziny, w związku z czym po to, by poradzić sobie z własnymi traumami i trudnymi przeżyciami, musiałem szukać różnych ścieżek i jedną z nich na pewno była psychologia, która w tym kontekście mi pomogła.

Jest Pan najbardziej rozpoznawalną postacią polskiej branży szkoleniowej i konsultingowej. Jak się Pan czuje w roli lidera?

Czuję się zestresowany, ponieważ na lidera zawsze spadają baty w momencie, kiedy coś nie działa w kontekście całej branży. Wiele lat temu byłem jeszcze kojarzony z coachingiem, którym w zasadzie w całym obszarze mojej działalności zajmowałem się wówczas może w 1%, traktując go jako zestaw umiejętności, a nie zawód. I kiedy w tym sektorze, ze względu na bardzo niskie bariery wejścia do niej, pojawiał się ktoś, kto był – kolokwialnie mówiąc – głupcem i albo opowiadał bzdury, albo mieszał konsulting z coachingiem czy psychoterapią, robiąc z siebie pośmiewisko, to wcześniej czy później rykoszetem trafiało to we mnie. Działo się tak, bo to ja byłem uważany za lidera branży, choć nie miałem nic wspólnego z samym zdarzeniem. Ale taka już jest dola lidera. Ja rozumiem ten koncept, natomiast z całą pewnością to jest stresujące. Z drugiej strony widzę plusy, bo liderzy najwięcej zarabiają, wyznaczają trendy, więc w tym aspekcie cieszę się i czuję się odpowiedzialny w swojej roli. Mój pęd do zdobywania kolejnych, konkretnych tytułów naukowych jest związany przede wszystkim z tym, żeby wysoko stawiać poprzeczkę, wyznaczać trendy, pokazywać psychologom i terapeutom, że mogą zarabiać naprawdę duże pieniądze. Moja spółka przynosi systematycznie ponad 10 milionów złotych rocznie. Zatem można w tej profesji również zarabiać, tylko trzeba zainwestować w marketing i umiejętności miękkie, żeby wiedzieć, jak to robić. Po drugie, pokazuję biznesowi, że musi mieć holistyczne, międzynarodowe podejście do tego, jak funkcjonować. Staram się przeprowadzić ten polski, w większości przypadków bardzo mały pod kątem mentalnym i rozmiarowym, rynek rodzinnej przedsiębiorczości na etap sprofesjonalizowania go. Jestem pewien, że dzięki temu będzie on w stanie osiągać znacznie więcej i Polacy bardziej zaistnieją w świecie. Bycie liderem jest niezwykle zobowiązujące, ale osobiście nie wiążę własnego poczucia wartości z tytułami, które ktoś mi nadaje, szczególnie że one są zewnętrzne i wynikają z pewnych statystyk, danych finansowych czy sposobów liczenia popularności. Rozumiem natomiast, że pełniąc taką rolę, przyjmuję ją ze wszystkim, z czym się wiąże, także wtedy, kiedy dotyka mnie osobiście. Mam na myśli hejt, z którym się spotykam, czy też walkę z własnymi słabościami, by popełniać mniej błędów i być mądrzejszym, bo reprezentuję coś więcej niż czubek własnego nosa. Jest we mnie gotowość do pełnienia tej funkcji i traktuję to jako pewien rodzaj etycznego obowiązku. Ze statystyk wynika, że miliony ludzi czytają moje posty – uważam, że powinienem robić dobrą robotę, by pokazywać innym, jak można funkcjonować w sposób etyczny i skuteczny.

Skoro jesteśmy w temacie przywództwa. Jaka jest Pana zdaniem recepta na bycie skutecznym liderem swojej branży? I na czym polega nowoczesne przywództwo?

Przywództwo to bardzo szeroka dziedzina i jeżeli się do niej zabieramy w tym moim świecie biznesowo-akademickim (M. Grzesiak wykłada psychologię przywództwa na Akademii WSB), traktujemy ją „bizukowo”, to znaczy łączymy biznes z nauką po to, by mieć praktyczne i rzetelne narzędzia i modele pozwalające być świetnym liderem. Nie chcę, aby ten enigmatyczny termin „leadership” był czymś, co rzekomo jest wrodzone albo wynika wyłącznie z cech osobowości. Poprzez migrację i łączenie różnych dziedzin oraz umiejętności, przede wszystkim zarządzania, psychologii, retoryki i pracy związanej z własną osobowością, przywództwo jest zestawem określonych rodzajów taktyki strategii, modeli, które każdy z nas może zdobyć, nauczyć się ich i dzięki temu może być lepszy. Na leadership składają się różnego rodzaju modele. Musielibyśmy je najpierw dokładnie sklasyfikować i podzielić następnie na rozmaite dyscypliny w zakresie przywództwa, na których należy się skupiać. Przykładowo – przywództwo ze względu na aspekty międzynarodowe. Inaczej wygląda ono w Niemczech, a inaczej w Polsce. U nas traktuje się je bardziej w kategoriach hierarchicznych oraz romantycznych. Polski pracownik mocno kieruje się emocjami i odczuwa konkretną niechęć do wprowadzonych procedur. Z kolei niemiecki pracownik – idąc za wymiarami Geerta Hofstede opisującymi różnice kulturowe w poszczególnych nacjach – ma dużo mniejszy dystans do swojego szefa i jest bardziej skoncentrowany na myśleniu w kategoriach proceduralnych. Inaczej będzie wyglądało przywództwo w Chinach, gdzie dominuje kolektywizm i najważniejsze jest to, co myśli grupa, bez której decyzji się nie podejmuje. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, które są mocno zindywidualizowane, gdzie każdy stara się być kowalem własnego losu i stawia przede wszystkim na swój, jednostkowy interes. Inny model dotyczy zarządzania w wydaniu płciowym, czyli kobiecym i męskim. To pierwsze bardziej oparte jest na relacjach, emocjach, na inkluzji, czyli włączaniu wszystkich pracowników, wspólnym decydowaniu i bliskości, która prowadzi do osiągania wyników jako efektu ubocznego. Z kolei w tradycyjnie rozumianym przywództwie męskim mamy do czynienia z nastawieniem na cel, mocniejszą rywalizacją, większym egocentryzmem i indywidualizmem. Badania pokazują, że zarządy, które są zbalansowane pod kątem tych dwóch energii – męskiej i żeńskiej, bo nie mówimy tu o płci biologicznej, tylko o osobowości i stylu komunikacji, mają najlepsze wyniki finansowe. To przenikanie się aspektów męskich i kobiecych pomiędzy różnymi sektorami czy to przywództwa, czy nauki jest bardzo charakterystyczne. Na przykład w tzw. branżach STEM-owych, czyli dotyczących nauki i technologii, ciągle dominują mężczyźni, ale dla odmiany w branży motoryzacyjnej w 70% decyzje zakupowe podejmują kobiety. A kto by o tym pomyślał, skoro powierzchnie uważa się, że jest to branża „zarezerwowana” dla mężczyzn. W związku z tym, gdy patrzymy na aspekt nowoczesnego przywództwa, to na pewno nowoczesne jest naukowe, a nienowoczesne jest przypadkowe. Takie na przykład charakteryzuje polskie MŚP (małe i średnie przedsiębiorstwa). Większość przedsiębiorców, zatrudniających przecież statystycznie 4 osoby, to malutkie firmy rodzinne, w których przywódcą jest ojciec, ale nie dlatego, że ma kompetencje, tylko dlatego, że jest najstarszy i to on otworzył firmę. Zatrudnia szwagra, ponieważ uważa, że jest on najbardziej lojalny. Ale niekoniecznie na stanowisku, na którym on się może odnaleźć czy być kompetentnym.

Nauka jest kluczem, by wiedzieć, w jaki sposób przewodzić czy wybrać styl przywództwa charyzmatycznego, który odpowiednią retoryką porywa pracowników w kierunku wizji lidera, czy biurokratycznego, bez którego nie działałyby szpitale czy fabryki, gdzie kluczowe jest bezpieczeństwo, a może pójść bardziej w kierunku władczym – dla pracownika przyzwyczajonego do hierarchiczności i pionowego modelu zarządzania. A może w kierunku demokratycznym, który charakteryzuje zupełnie innego rodzaju mentalność pracownika? To wszystko jest do zanalizowania, a żeby to zrobić, trzeba mieć wiedzę na temat przywództwa, dodając do tego nowoczesną psychologię, perswazję i komunikację. Lider będzie musiał przekonywać, więc musi mieć wiedzę odnośnie do psychologii wywierania wpływu. Jest to temat jednego ze szkoleń, któremu poświęcam czas na najważniejszym moim programie szkoleniowym, czyli MBA dla przedsiębiorców i kadry zarządzającej. Warto się więc przede wszystkim uczyć, by być liderem w branży, szczególnie że konkurencja może nie mieć odpowiedniej wiedzy. Zarządzanie i marketing to są absolutnie dwa filary robienia biznesu. Ten pierwszy powie nam, jak planować, weryfikować, motywować i przewodzić. A ten drugi da możliwość takiego komunikowania się z rynkiem, by poprzez stworzenie określonego rodzaju produktów dawać propozycję wartości realizującą potrzeby, rozwiązującą problemy i urzeczywistniającą cele grup docelowych, które w odpowiedni sposób posegmentujemy, sprofilujemy i zaadresujemy na rynku. Jeśli ktoś się tych zasad nie nauczy, to poniesie porażkę, co pokazują statystyki. W Polsce  ze 100 nowo powstałych firm w ciągu roku przetrwają co najwyżej trzy.  Przedsiębiorcy odnoszący sukces są więc rzadkością, a ten, który jest liderem rynku, odniesie sukces. Dlatego trzeba się uczyć. Jako wykładowca na moim kursie MBA potrzebuję półtora roku, żeby nauczyć najważniejszych aspektów zarzadzania, zatrudniania, komunikowania, perswadowania, sprzedawania, budowania marki etc. To pozwala sprofesjonalizować działalność i przejść z ciułacza i małej firemki na naprawdę zyskowne przedsiębiorstwo.


Szkoli Pan nie tylko ludzi biznesu, zarządy firm, ale także osoby ze świata show-biznesu czy sportu. Pana klientami są ludzie z całego świata. Z kim lubi Pan pracować najbardziej? Jest taki profil klienta?

Nie dotyczy to klienta jako takiego, dlatego że satysfakcja z pracy dla kogoś, dla kogo nauczanie jest sensem życia – czyli dla mnie – jest taka sama w każdym przypadku, ponieważ daje takie samo szczęście. Tak jest, gdy pracuję z małym dzieckiem, które boi się występować przed klasą i odpowiadać nauczycielowi – a po jakimś czasie naszej wspólnej pracy jest ono w stanie wystąpić przed innymi dziećmi i sobie poradzić, i ze łzami w oczach rzuca mi się na szyję, dziękując. Albo z byłą gospodynią domową, która decyduje się otworzyć własny biznes, otwiera sklep, zaczyna zarabiać i jest szczęśliwa oraz niezależna. Czy też z miliarderem z pierwszej setki najbogatszych, który chce poszerzyć rynek i wyjść za granicę albo robi sukcesję, która jest bardzo ciężkim w Polsce orzechem do zgryzienia, szczególnie biorąc pod uwagę relacje dzieci–rodzice. I on jest zadowolony, że może wreszcie przejść na zasłużoną emeryturę – satysfakcja dla mnie jest taka sama. Po 20 latach pracy i dojrzałości, którą zyskałem pod kątem kompetencyjnym i osobowościowym, gdy przychodzi do mnie osoba, która jest superznana, to nie robi to już na mnie wrażenia. Kiedyś robiło – pewnie ze względu na braki związane z poczuciem własnej wartości. Teraz, po pierwsze, już się przyzwyczaiłem, że przychodzą do mnie ludzie z pierwszych stron gazet, a po drugie, wiem już, że wszyscy jesteśmy absolutnie tacy sami, że nie różnimy się od siebie pod wieloma aspektami. Każdy chce być kochany, każdy chce się rozwijać, być mądrzejszy, każdy chce osiągać sukcesy, cele, zarabiać, czuć bezpieczeństwo. Uwielbiam pracować w środowisku międzynarodowym. Połowę swojego życia spędziłem za granicą. Byłem rezydentem w Meksyku, USA, wykładałem tez w Chinach, Brazylli, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Zjednoczonych Emiratach Arabskich – bo mnie zawsze interesowała heterogeniczność, wielowymiarowość. Dzięki temu mogłem się wiele nauczyć – wziąć trochę życzliwości i otwartości od Meksykanów, proceduralności od Niemców, radzenia sobie od Polaków, dumy od Anglików, pewności siebie od Amerykanów etc. Dzięki temu mogę się czuć obywatelem świata.

Które z tematów, jakie porusza Pan podczas swoich wykładów i szkoleń, cieszą się największym zainteresowaniem? Prowadzi Pan jeden z najpopularniejszych w kraju programów MBA.

Tak, zdecydowanie najpopularniejszy jest wspomniany właśnie półtoraroczny program MBA, bo tematy, które wchodzą w jego skład, dotyczą prowadzenia biznesu od A do Z. Składa się na niego 9 trzydniowych szkoleń, wśród których jest, po pierwsze, zarządzanie – to jest nauka planowania, organizowania, weryfikowania i motywowania pracowników, oraz modele biznesowe, jakie należy wybrać, chcąc poukładać firmę od środka. Następnie przywództwo, które jest nauką, sztuką i zestawem kompetencji, służących do takiego komunikowania przekazu do grupy, żeby ona podążała za liderem. Marketing, kolejne szkolenie wchodzące w zakres studiów MBA, też od zawsze cieszył się powodzeniem. Traktuje między innymi o tym, w jaki sposób stworzyć portfolio produktowe, jak określić cenę, jak zbudować markę i za pomocą odpowiedniej narracji komunikować ją do rynku. Ogromne zainteresowanie wzbudzają także kursy sprzedażowe, bo przynoszą najszybsze rezultaty finansowe. Jest to wciąż jedna z najbardziej poszukiwanych umiejętności na rynku pracy na całym świecie. Mam swoje autorskie modele w tej dziedzinie, np. dużo pracowałem z firmami z Volskwagen Group, tworząc między innymi autorskie, certyfikowane programy szkoleniowe dla Audi czy innych brandów. Kolejny temat MBA to zatrudnianie i zwalnianie pracowników. Istnieją wyliczenia pokazujące, że błędne zatrudnienie pracownika to jest 35 tys. straty! Oczywiście jeśli jest to pracownik wyższego szczebla, te straty mogą być jeszcze wyższe. Dlatego tak ważne jest właściwe zatrudnianie ludzi. Trzeba umieć przeprowadzać testy zarówno behawioralne, jak i osobowościowe. Musimy pamiętać o tym, że blisko 30% Polaków ma jakieś zaburzenie. Jeśli ktoś tego nie wie, może zatrudnić menadżera, który jest narcyzem, który może zniszczyć organizację od środka. Trzeba też wiedzieć, w jaki sposób budować ścieżkę kariery, by stworzyć naprawdę mocny zespół. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy zarządzamy i pracujemy zdalnie. Perswazja jako temat poszukiwany przez przedsiębiorców jest rewelacyjna. To temat, na którym pokazuję od początku do końca, jak przekonywać siebie, pracownika czy klienta, a nawet członków rodziny. Szkolenie to ma ogromny zwrot z inwestycji. Mam też public speaking, cieszący się niesłabnącą popularnością. Do tego jeszcze rachunkowość – pod kątem zarządzania. Uczę, jak analizować sektor, żeby wiedzieć, czy jest on atrakcyjny, czy nie, jak wyliczać cenę, zarządzać budżetem, oszczędzać pieniądze etc. Oczywiście ważne są także wszystkie aspekty związane z psychologią – psychologia osiągnięć, budowanie relacji, budowanie marki osobistej. To są wszystko niezwykle popularne tematy i od lat cieszą się niesłabnącym powodzeniem wśród przedsiębiorców, freelancerów i kadry zarządzającej.

Z perspektywy czasu co jest w Pana życiu największym sukcesem?

Patrząc przez pryzmat 20 lat pracy zawodowej, widzę różnicę w tym, co traktuję jako największy dla mnie sukces w sferze osobistej, a największy w kontekście pracy. Powiedziałbym, że te rzeczy, które są dla mnie istotne i kluczowe, niekoniecznie są atrakcyjne z punktu widzenia marketingowego. To dwa różne światy. Jeden to świat, w którym potrzebujemy zewnętrznej marki. To wtedy, kiedy ktoś jest – mówiąc kolokwialnie – piękny, młody i bogaty, osiąga sukces za sukcesem, ma sławę, pieniądze, rodzinę. Jednym słowem: wygrał w życiu. A przynajmniej tak to widzimy. Tymczasem moje obserwacje mówią, że wcale nie musi być tak, że ktoś, kto ma to wszystko, jest szczęśliwy. Dlatego ja patrzę na aspekty, które dotyczą mojego największego sukcesu poprzez pryzmat tego, jak bardzo intensywne uczucia się we mnie budzą, kiedy o nich myślę. Z tego powodu uważam, że największym moim sukcesem jest to, że byłem w stanie, przechodząc przez lata często katorżniczej terapii i trudnych emocjonalnie momentów, pozbyć się traum, które zostały mi zaaplikowane w dzieciństwie. Kosztowało mnie to najwięcej wysiłku. I patrzę z podziwem na tę część mnie, która pokonała te ograniczenia. Drugim aspektem jest to, że poświęciłem ogromną część mojego życia – niemal 30 lat – na to, żeby w określony sposób radzić sobie ze swoimi problemami. Pochodząc z takiej, a nie innej rodziny, równie dobrze mógłbym skończyć jako alkoholik, narkoman albo z inną dysfunkcją. Ale ja wybrałem inny model kompensacji. Kompensacja oznacza podejmowanie działań rzekomo uzupełniających nasze braki. Może być albo dysfunkcyjna, albo zdrowa. Moja polegała na tym, że szukałem siebie, będąc najlepszym uczniem w szkole, a później, w dorosłym życiu – w osiąganiu wyjątkowych efektów. Dzięki temu, że postanowiłem się chronić przed uczuciami deprywacji i różnymi deficytami z dzieciństwa, zbudowałem silną część psychiki, która doprowadziła mnie do bycia proaktywnym człowiekiem sukcesu. I dzięki tej mojej kompensacji mogę powiedzieć, że jestem dziś bogatym człowiekiem, mam wspaniałą rodzinę, trzy doktoraty, świetną firmę etc. Trzeci sukces dotyczy tego, że mimo trudności związanych z różnicami kulturowymi udało mi się zbudować świadomy związek z moją meksykańską żoną, Ilianą. Gdy się spotkaliśmy, nikt z nas nie planował, że będziemy razem, a patrząc na to, jak wiele było przeciwności po drodze, a my wciąż jesteśmy kochającą się parą – to też mogę uznać za sukces. No i oczywiście mamy owoc naszej miłości, córkę Adrianę. Sukcesy materialne są dla mnie zewnętrzną emanacją tego, co umiemy, w co wierzymy, czym się kierujemy w życiu. Najważniejsze jest to, co w środku. Są też oczywiście rzeczy, z których jestem szczególnie dumny w życiu – wyszedłem cało z porwania w Brazylii, zostałem odznaczony medalami narodowymi przez Prezydenta RP i Komisję Edukacji Narodowej za zasługi dla nauki, wystąpiłem wielokrotnie obok najlepszych mówców na świecie, byłem cytowany w wielu mediach na całym świecie, m.in. u Oprah Winfrey w USA, schudłem 30 kilogramów i zdobyłem, po wielu latach ciężkiego treningu, purpurowy pas w brazylijskim ju-jitsu.

Kiedy po pełnym aktywności i wytężonej pracy dniu wie Pan, że to był dobry dzień?

Jeżeli byłem obecny, skupiony, kochający w stosunku do moich bliskich i do klientów, jeśli im pomogłem, a także zrobiłem coś dla siebie, np. trening, to wtedy wiem, że to był dobry dzień.

Po godzinach działań nad rozwojem osobistym innych pochłania Pana życie rodzinne oraz sporty walki, dokładnie brazylijskie ju-jitsu. Może Pan powiedzieć coś więcej o swoich pozazawodowych pasjach?

Uwielbiam się uczyć. Interesuje mnie właściwie wszystko. Jestem podekscytowany zarówno wtedy, kiedy pomagam córce w odrabianiu lekcji z fizyki, jak i poznając głębię i filozofię Fryderyka Nietzschego, zastanawiając się nad istotnością nihilizmu w moim życiu. Mnie interesuje wiedza na temat każdego aspektu ludzkiego życia. Taka filozofia jest związana z erudycją. Widzę, że tak naprawdę nie wyszedłem nigdy z liceum w takim znaczeniu, że chciałem mieć jak najszerszą wiedzę na temat wszystkiego i cały czas ją zdobywać. Ja permanentnie coś czytam, czegoś się uczę, poznaję nowe wyniki badań, czy to psychologicznych, czy dotyczących konsultingu, polityki, ekologii, technologii, etyki, prawa i wielu innych. Poza tym moją pasją zawsze były podróże, co wiązało się z chęcią poznania stylu życia innych nacji, immersji w to, w jaki sposób one funkcjonują, co mówią, jedzą, jak się zachowują, jakie mają style poznawcze, style komunikacji, jak zarabiają pieniądze. Byłem w ponad 130 krajach i zawsze mnie to bardzo pasjonowało. No i oczywiście jest też brazylijskie ju-jitsu. Ćwiczę je 5 razy w tygodniu. To wyjątkowo inteligentny sport, rozwija mnie holistycznie. Dyscyplina ta wymaga strategii i technicznego podejścia. Jest wyzwaniem dla ciała i umysłu, uczy pokory. Jest wspaniała i zamierzam ją uprawiać do końca życia.

Jakie ciekawe zawodowe wyzwania stawia Pan przed sobą w najbliższym czasie?

Robię projekty w różnych sektorach, teraz ze szczególną uwagą na rynkach stomatologii i OZE. Na pewno wrócę do podróży, kiedy to tylko będzie możliwe i ponownie odwiedzę Chiny, Stany i Brazylię. Również biznesowo będę podróżować, bo zamierzam znowu międzynarodowo szkolić. Planuję napisać książkę dotyczącą polskich rodziców i polskich dzieci z mojego pokolenia. Powstanie ona na podstawie badań analizujących to, jakiego rodzaju nieświadome wzorce zaczerpnęliśmy z przeszłości. Zbieram cały czas dorobek habilitacyjny. Będę się też zbliżał do organizacji pozarządowych i rozszerzał działalność o charakterze międzynarodowym, żeby móc realizować swoje potrzeby i rozwijać swoje skrzydła.

 

Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.

Justyna Nakonieczna

 

 

Zdjęcia: Kat Piwecka

 

Show Buttons
Hide Buttons