„Po co tak gonisz?”

 

Pytanie, które zadałem w tytule tego artykułu, pojawia się w mojej głowie ostatnio dość często. W dużej mierze dlatego, że pierwsza połowa tego roku była naprawdę intensywna. W tym czasie wystartowaliśmy 5 edycji naszej głównej Akademii w Polsce oraz 5 specjalizacji. Do tego doszły 2 edycje zagraniczne w Londynie i Amsterdamie. Do tego jeszcze współpraca z jedną z kadr narodowych oraz… „etat” taty 3-latka.

„Po co tak gonisz?” – zdaje się tu więc być jak najbardziej na miejscu…

Jednocześnie być może odniosłeś wrażenie, że zadaję je w tonie niezadowolenia. Tymczasem wygłaszam je raczej bez żadnej „naleciałości” – po prostu chcę wiedzieć, czy pamiętam o swoim PO CO. Uważam, że takie pytania warto sobie zadawać regularnie.

Bo gdy masz swoje „po co” i robisz coś z pasją i pełnym zaangażowaniem, nieraz trudno jest zachować równowagę. A gdy równowaga jest zachwiana, łatwiej zboczyć z wybranego kursu i to swoje „po co” stracić z oczu. Gdy jednak okaże się, że ono nadal tam jest – to bardzo dobra wiadomość. Wtedy nie szukajmy zmiany, szukajmy przerwy.

Wiem, wiem – trudno o to, gdy propozycja goni propozycję, nowe pomysły pojawiają się same, a każdy kolejny etap rozwoju generuje nowe wyzwania (z reguły jest ich mniej, ale większego kalibru).

Wszak biznes lubi prędkość, a siła rozpędu sprawia, że (przez chwilę) czujemy się nie do zatrzymania… No i ja się trochę zagalopowałem, przez co – jak to się mówi w sporcie – okazało się, że po paru miesiącach oddychałem już rękawami. Stąd decyzja: półtora miesiąca względnego spokoju, braku nowych projektów i wyjazdów służbowych. Bo choć to uwielbiam, momentami zaczynałem mieć tego po dziurki w nosie.

Dziś już ponownie wracam do lepszego zarządzania energią, spoglądając okiem na wykres dynamiki energii Tony’ego Schwartza, który skutecznie przekonuje mnie do tego, że by móc pracować z pełnym zaangażowaniem, potrzebujemy również strategicznego wycofania.
Czy tym samym chcę pokazać, że „szewc bez butów chodzi”? Trochę tak… Czasami. I nie mam tego sobie za złe. Tak bywa. Pojawia się przysłowiowe „5 minut” i człowiek siłą rozpędu chce jeszcze trochę. I jeszcze może tutaj. A tamto też brzmi rozsądnie. To ludzkie.

Ludzkim jest też dojść do momentu, gdy nie masz siły, a „po co tak gonisz?” przywraca Cię do pionu. Urealnia to, co jest możliwe. Zwraca uwagę na najważniejsze wartości. I przypomina, że jeśli nie naładujesz baterii, za chwilę być może w ogóle przestaniesz robić to, co tak robić lubisz.

Masz tak lub miałeś podobnie, Drogi Czytelniku? Myślę, że czytając ten magazyn – dla ambitnych i głodnych sukcesu osób – na jakimś etapie musiało się to pojawić lub pojawi za chwilę…Ja wtedy idę dalej i zadaję sobie kolejne ważne pytanie (będzie jeszcze jedno z mojej „wielkiej trójki”): „Dla kogo robisz to, co robisz?”.

Wiele osób biznesu, przedsiębiorców i managerów, z którymi pracuję, mówi, że robi to dla… swoich najbliższych. By ich dzieci miały lepszą przyszłość. Oczywiście dla siebie również, ale bywa, że to te inne osoby stają się największym motorem napędowym. W naszym mniemaniu. Bo jeszcze częściej bywa tak, gdy już się odważymy o to spytać, że naszym najbliższym bardziej zależy na tym, żebyśmy mogli więcej pobyć razem. Żeby mogli opowiedzieć, co u nich. Że to, za czym gonimy, jest ważne, ale nie mniej ważne, niż jak za tym gonimy.
I tutaj mocno uderzają mnie słowa, że jedynymi osobami, które za kilka lat będą pamiętać nasze nadgodziny, nieobecności, te nasze „dziś nie mogę” i „muszę jeszcze tylko oddzwonić” będą nasze dzieci i nasi najbliżsi – niekoniecznie w kontekście, na jakim nam zależy… Nie klienci, kontrahenci ani przełożeni. Oni zapomną o tym szybciej, niż nam się wydaje.

I choć nie żyjemy w idealnym świecie (czy on w ogóle kiedykolwiek taki był lub będzie? Nie sądzę!), warto tak rozwijać swój biznes lub ścieżkę zawodową, by mniej musieć, a dzięki temu – więcej móc. Również móc robić czegoś mniej, jeśli ostatecznie okazuje się to mieć na nas destrukcyjny wpływ. I więcej tego, co się naprawdę liczy…

A co się liczy? Pozwól, że posłużę się pewną opowieścią, która krąży po internecie i którą być może już gdzieś czytałeś (jeśli tak, nadal warto do niej wrócić):

Pewien amerykański biznesmen wybrał się na wycieczkę do małej wioski położonej na jednej z wysp karaibskich. Spacerując sobie wybrzeżem i mocząc stopy w ciepłej wodzie, spotkał rybaka wracającego z połowu. Zdziwił się, ponieważ było dopiero południe, a inni rybacy łowili zazwyczaj aż do późnego wieczora, by wrócić z dużo bogatszym połowem. Zaciekawiony zaczepił cumującego mężczyznę:

– Przepraszam, czemu tak wcześnie pan dziś przypłynął? – zapytał.

– Bo skończyłem połów – wyjaśnił rybak.

– Tak wcześnie? Ma pan jakiś kłopot ze swoją łodzią? – drążył biznesmen.

– Nie, niby dlaczego?

– To czemu nie został pan dłużej, by złowić więcej ryb?

– Ale ja zawsze wracam o tej porze… Nie potrzebuję więcej ryb, ponieważ mnie i mojej rodzinie wystarczy to, co złowiłem. Część zjemy na obiad, a resztę sprzedam na targu lub wymienię na inne towary z sąsiadami – uśmiechnął się rybak.

– To co pan będzie robił przez resztę dnia? – zdziwił się biznesmen.

– Teraz pobawię się z dzieciakami, a po obiedzie zrobię sobie sjestę. Potem spotkamy się z przyjaciółmi i posiedzimy przy ognisku z gitarą. Jutro rano z przyjemnością popłynę znów trochę połowić.

– Ależ to marnotrawienie czasu! – oburzył się biznesmen. – Jestem doświadczonym biznesmenem i chętnie panu coś doradzę.

Rybak, choć nieprzekonany, zgodził się go wysłuchać. Tymczasem podekscytowany do granic możliwości biznesmen zaczął tłumaczyć:

– Powinien pan łowić więcej ryb.

– OK, ale po co? – nie zrozumiał rybak.

– Gdyby łowił pan więcej ryb, miałby pan więcej pieniędzy.

– A po co mi więcej pieniędzy? – zdziwił się rybak.

– Wtedy mógłby pan kupić sobie nową łódź! – wykrzyknął biznesmen.

– Yhym, tylko po co mi nowa łódź? Lubię tę, którą mam.

– Inwestując w nową, większą łódź, będzie pan mógł łowić jeszcze więcej i mieć jeszcze więcej pieniędzy – biznesmen tłumaczył jak dziecku.

– Ale po co? – uparcie pytał rybak.

– Żeby zatrudnić pracownika, łowić jeszcze więcej, potem zatrudnić kolejnego pracownika i kupić kolejne łodzie. I coraz więcej zarabiać.

– Ale po co? – rybak się nie poddawał.

– Żeby inni rybacy chcieli u pana pracować. A wtedy rozwinie pan potężne przedsiębiorstwo, będzie miał pan coraz większe rynki zbytu. Stanie się pan bogatym człowiekiem, przeniesie się do stolicy i stamtąd będzie pan zarządzał swoją firmą.

– A ile czasu to potrwa? – spytał rybak.

– Jakieś piętnaście, może dwadzieścia lat – wyjaśnił biznesmen.

– I co wtedy? – ponownie spytał rybak.

– Ha! Teraz najciekawsze, proszę się trzymać! – zapalił się biznesmen. – Sprzeda pan swoje przedsiębiorstwo za grube miliony!

– Ale po co? – dopytywał się rybak.

– Wtedy przeprowadzi się pan na jakąś małą wysepkę. Będzie pan mógł łowić ryby dla przyjemności, spędzać czas z rodziną, ucinać sobie drzemkę po obiedzie i siedzieć z przyjaciółmi z gitarą przy ognisku.

Kurtyna…

Jeśli więc robisz coś dla siebie – super. Jeśli robisz to (również) dla bliskich – brawo. Pamiętaj jednak, co w tym wszystkim jest najważniejsze – zarówno dla Ciebie (np. by się spełniać), jak i bliskich (by mieć więcej, ale też mieć Ciebie przy sobie).

A z tym może być powiązane ostatnie z pytań, którymi chcę się z Tobą podzielić, a mianowicie: „Czyje są Twoje przekonania?”.

I choć brzmi to jak oksymoron, to pytanie ma swoje drugie dno. Oczywiście, nasze przekonania są nasze, bo je mamy. Ale czy są nasze, bo ich chcemy? Może po prostu są „zaczytane” z wcześniejszych relacji oraz systemu szkolnictwa i wychowania, a tym samym przyjęliśmy je jako nasze, choć niekoniecznie się z nimi zgadzamy i ich potrzebujemy?

Być może Twoja hiperintensywna nadgodzinowa praca związana jest z tym, że Twoi rodzice tak ciężko pracowali, by zapewnić Wam odpowiednie warunki? Czy to jednak musi oznaczać, że to podejście jest niezbędne w Twoim przypadku w stosunku 1:1?
A może ktoś nauczył Cię – mimo Twojej woli – że „trzeba” porównywać się z innymi i np. „być tak dobrym z matematyki jak Kamil”, że teraz nie potrafisz inaczej, jak tylko gonić, by być tym najlepszym na osiedlu?

Warto się nad tym – samemu lub np. przy wsparciu specjalisty – zastanowić i poszukać przyczyn oraz rozwiązań.

Zachęcam również robić co jakiś czas takie „pit-stopy” i mocno pracować nad samoświadomością. Wprawdzie nie uwolni nas to od błędów i porażek w pełni, ale pozwoli lepiej i szybciej radzić sobie w momentach, gdy się zagalopujemy.

 

 

 

Daniel Janik

Dyrektor Akademii Trenerów Mentalnych, trener mentalny i mówca inspiracyjny

 

 

 

 

 

 

Zdjęcia: Tomasz Moźdżeń

Show Buttons
Hide Buttons