Wywiad z księżną Renatą Lubomirską

 

O szpilkach przed południem, przemierzaniu konno pustyni i naprawianiu telefonów oraz co z tego wynikło – z księżną Renatą Lubomirską rozmawia Elżbieta Grendecka

W Polsce przed nazwiskami stosujemy wiele tytułów, m.in.: mecenas, profesor, minister. Mają one różne znaczenia i odniesienie. Wśród tytułów kurtuazyjnych używane są również tytuły arystokratyczne, szlacheckie. Pani przysługuje tytuł Księżnej Lubomirskiej. 

W przypadku mojej rodziny tytuł książęcy stanowi nieodłączną część nazwiska, w przeciwieństwie do tytułu, który nosi się czasowo lub dożywotnio, na przykład z racji wykonywanej funkcji czy przyznany uznaniowo. Tytuł książęcy dla Lubomirskich został nadany w 1647 roku za wybitne zasługi dla Rzeczpospolitej, dla wszystkich potomków, aż do wygaśnięcia rodu. Ale o to na razie nie ma obawy (uśmiech).

A więc “szlachectwo zobowiązuje” aż do wygaśnięcia rodu.

Zawołaniem herbowym Lubomirskich jest „Nihil sibi et Patriam versus” czyli “Nic dla siebie i Wszystko dla Ojczyzny”. Uważam, że dziś bardziej stanowi on pewne zobowiązanie, niż świadczy o roli, którą się kiedyś pełniło, a obecnie już nie ma takiej możliwości. A w przypadku Lubomirskich jest to niełatwe. Król Francji, Ludwik XIV w listach zwracał się do Lubomirskiego „Mój drogi kuzynie”. Lubomirscy to rodzina, której nasz kraj, ze stolicą włącznie, zawdzięcza jedne z najświetniejszych i najbardziej znanych zabytków: Łazienki Królewskie i Zamek Ujazdowski, Pałac w Wilanowie, Zamek w Łańcucie, w Baranowie Sandomierskim, w Wiśniczu i dziesiątki innych. Na cele ich budowy Lubomirscy zaprosili do Polski artystów z Zachodu, głównie z Włoch, Francji i Niderlandów. Wielu z nich pozostało w Polsce wykonując artystyczne zlecenia również dla na innych rodzin. Dla naszego Narodu Lubomirscy ufundowali Muzeum Ossolineum we Lwowie, którego – gdyby nie dziejowe decyzje polityczne – dzisiejszym kuratorem byłby mój mąż. Wielu członków rodziny przekazywało swoje posiadłości na cele społeczne. Na skutek wojny, ale również zmian ustrojowych po 1945 roku, członkowie rodziny stracili dosłownie wszystko.

Zobowiązuje nie tylko szlachectwo, ale również nazwisko. Jednak często osoby z rozpoznawalnym nazwiskiem mówią, że potrafi ono też ciążyć. W przypadku rodziny książąt Lubomirskich chyba nie słychać takich wypowiedzi..?

Myślę, że nasze nazwisko wraz z tytułem książęcym, to niewidzialny, ale olbrzymi bagaż kulturowy, którego nikomu nie udało się odebrać. Bagaż, który przez pokolenia i setki lat był zbierany i pielęgnowany, który pozostał w sercach, w pamięci i mam nadzieję, że przede wszystkim w zachowaniu. I tak, jak Pani słusznie zauważyła, nikomu z członków rodziny współcześnie nie przeszkadza noszenie tego „ciężkiego” historycznego nazwiska. Dziś staramy się „robić swoje”, każdy, jak potrafi najlepiej: jedni są biznesmenami, inni fotografami, ale w miarę możliwości zawsze jesteśmy filantropami.

Rozmawiamy o Państwa rodzie, proszę mi jeszcze powiedzieć, jak powinnam się do Księżnej zwracać: Księżno czy Pani?

Pani, albo Renato, ponieważ taką formę lubię najbardziej.

Dziękuję, bardzo mi miło. Renato, jeśli mogę pytać, porozmawiajmy o Twoich prywatnych aspiracjach, marzeniach, biznesie. Mieszkasz na stałe we Francji, choć w Warszawie widujemy Ciebie dość często. Prawdziwy dom jest i tam i tutaj, czy jednak jesteś gdzieś tylko gościem?

Polska jest moją Ojczyzną a Warszawa ukochanym miastem. Co nie przeszkadza mi zachwycać się nad pięknem Paryża każdego dnia i to prawie od 20 lat. Jednocześnie bronię Warszawy jak lwica, kiedy ktoś pozwala sobie na krytykę tego miasta, istniejącego cudem, odbudowanego dzięki miłości, pracy i determinacji Warszawiaków, w tym moich rodziców. Jestem też podróżnikiem, może dzięki tej naturze obieżyświata i znajomości wielu języków, czuję się dobrze w wielu miejscach

Jak wygląda obecnie środowisko polskiej arystokracji, nie wdając się w szczegółowe dyskusje, troszeczkę wiemy. Żywo obserwujemy też, co dzieje się w Londynie. A jak przedstawiciele europejskich rodów funkcjonują we Francji?

W Anglii można „dostać” się do środowiska arystokracji brytyjskiej a nawet w okolice dworu królewskiego na przykład dzięki działalności filantropijnej. We Francji takiej możliwości nie ma. Arystokracja francuska, ze swoim „podziemnym” dworem królewskiej rodziny Bourbonów, którzy również stracili wszystko, jest nieprzemakalna. Rzadko, mogą przyjąć, na jakiś czas w swe kręgi któregoś ambasadora czy polityka, ale nie jest to równoznaczne z przyjęciem do ich środowiska. W tym zamkniętym kręgu jest kilka polskich rodów blisko spokrewnionych z Bourbonami. 

We Francji, przez wiele lat, pełniłaś funkcję Szefa Protokołu Dyplomatycznego Ambasady RP w Paryżu. Odpowiedzialne stanowisko. Jak wspominasz ten czas?

Uwielbiałam moją pracę, chociaż na początku było bardzo ciężko. Wielkie wyzwanie i szalona odpowiedzialność. Często byłam przerażona, nie spałam. Ale przecież stanęła przede mną możliwość zrobienia czegoś dla Ojczyzny. Właśnie na protokole dyplomatycznym, bardziej niż na dyplomatycznych zachodach merytorycznych, spoczywa odpowiedzialność za powodzenie danej misji Prezydenta, Premiera czy Ministra MSZ. Każda wizyta czy spotkanie trzech pierwszych osób w państwie poprzedzona jest wielotygodniowymi zabiegami, ciężkimi negocjacjami, dotyczącymi sposobu przyjęcia tych osób, co będzie miało bezpośredni wpływ na ich wizerunek w państwie przyjmującym oraz na poziom, z którego oni będą mogli prowadzić negocjacje. Z drugiej strony każde niedociągnięcie, złe przygotowanie, niewiedza i brak odpowiednich kontaktów, mogą doprowadzić do kompromitacji przedstawiciela państwa i do niepowodzenia jego misji. Czasami nawet do zerwania stosunków dyplomatycznych. Zawsze starałam się, aby przedstawiciele Polski byli przyjmowani we Francji jak najgodniej, ponad normy ustalonego protokołu, nie gorzej niż wielkie mocarstwa. Nie raz przychodził mi na myśl orszak Lubomirskiego, kiedy przyjeżdżał z wizyta do króla Francji. Wykorzystywałam do tego znajomości oficjalne i prywatne. Zawsze się udawało. Wracałam do domu szczęśliwa chociaż wykończona, rodzina chodziła cichutko na palcach.

Z drugiej strony, podczas mojej pracy poznałam niesamowite i niedostępne miejsca oraz wielu wspaniałych ludzi, którzy przeszli do historii. Niczego nie żałuje. Dla Polski na pewno zrobiłabym to jeszcze raz.

W jednym z wywiadów popularna dziennikarka tv, Katarzyna Bosacka, wspomina swój wyjazd na placówkę dyplomatyczną: jak się do swojej roli nastawiała, a z czym potem musiała zmierzyć. Czy również przygotowywałaś się do swojej pracy w szczególny sposób?

Zanim zaproponowano mi posadę szefa protokołu dyplomatycznego w Ambasadzie, tuż wcześniej, przez ponad rok, byłam specjalnym doradcą przedstawiciela Rządu RP (Ministra Kultury) w Międzynarodowym Biurze Wystaw Światowych (fr. BIE) w Paryżu. Do mojej roli należało pozyskiwanie głosów państw członkowskich oraz organizacja eventów dyplomatycznych. Jednym słowem, na co dzień pracowałam z większością ambasadorów akredytowanych we Francji. Właśnie to bardzo cenne doświadczenie, nawiązane kontakty  oraz wychowanie pomogły mi w późniejszej pracy, chociaż naturalnie musiałam nauczyć się całego zestawu sztywnych reguł, które obowiązują w protokole dyplomatycznym.

Niestety, nigdy nie poznałam Pani Bosackiej, która jest żoną b. ambasadora RP w Kanadzie. Bardzo doceniam trudy przygotowań do tak odpowiedzialnej roli, z którymi się zmierzyła. Niestety to nie jest norma… a szkoda, ponieważ żona ambasadora może zdziałać nie mniej niż sam ambasador.

Pani Katarzyna wspomina, że jeszcze przed wyjazdem na placówkę zaczęła od.. zmiany swojej garderoby. Czy służba w korpusie to taka duża rewolucja w osobistej szafie, w sposobie zachowania, mówienia?

Na pewno rewolucja w szafie. I to duża. Niestety mini i maxi oraz wszystkie ekscentryczności trzeba zostawić w domu albo podarować. To samo dotyczy też misji niedyplomatycznych, ale wysokiej rangi. Dress code wbrew pozorom jest bardzo przestrzegany i to prawie wszędzie. Myślimy, że nikt na to nie zwraca uwagi? Zwraca: po cichu ocenia, a potem publicznie krytykuje. O ile w korporacjach coraz rzadziej widać krawaty, w świecie dyplomatów, bankierów, prawników i misji pokrewnych, nadal one obowiązują.

Jeśli chodzi o sposób myślenia i mówienia, to należy pamiętać, że będziemy reprezentować nie siebie, ale Państwo! Nie mamy zatem prawa do odstępowania od określonych reguł. Sprawa zachowania i wysławiania się w języku kraju akredytacji jest tym bardziej oczywista. Nawet jeśli jest to np. język węgierski. Do tego dochodzi znajomość savoir-vivre danego kraju, ze szczególnym uwzględnieniem punktualności, która tylko w Polsce rozumiana jest zbyt dosłownie. Mamy tendencję przychodzenia przed czasem, co na przykład we Francji jest bardzo źle przyjmowane.

Czyżby bardziej wypadało się spóźnić? Taka hiszpańska “hasta mañana”?

Nie koniecznie (uśmiech). Każdy kraj, czy strefa kulturowa, ma swoje utarte zwyczaje. We Francji, konkretnie w Paryżu, należy przyjść ok. 15 min. po wyznaczonym czasie. Gość honorowy musi przyjść ostatni, więc nie wolno przyjść po nim. Uwaga, jeżeli jesteśmy głównym gościem!: nie wyręczajmy państwa domu w honorach witania gości. Generalnie, na przyjęcia na stojąco i kolacje w domach, przychodzimy ok. 10-20 min. po czasie. Na lunch w domu należy przyjść w miarę punktualnie, 5-10 min. po czasie, ponieważ zazwyczaj wszyscy się spieszą. Natomiast na wszelkie spotkania biznesowe, gdziekolwiek by one nie były przychodzimy punktualnie, czyli „on the dot”, zwłaszcza jeżeli są one w restauracjach. Natomiast nigdzie i nigdy nie należy przychodzić przed czasem, chyba, że to my zapraszamy.

Tak z pozycji Francuzki, czego najczęściej brakuje w szafach Polek?

Polki mają świetną garderobę. Co więcej, mają świetne figury. Według Francuzek brakuje im umiejętności dobrania kreacji do pory dnia, typu przyjęcia, itp. Polki w wielu przypadkach w środku dnia ubrane są w strój zarezerwowany na wieczór, np. na wyjście do opery. Zauważam to samo w telewizji. Prezenterki porannych programów są w sukniach i szpilkach, a np. ich koledzy, choć zima za oknem, ubrani są w letnie marynarki, jeansy i trampki. Wydanie wieczorne, w przypadku kobiet, pozostaje bez zmian do wydania porannego: nadal czarna suknia i super wysokie obcasy, faceci tym razem bez faux pas: garnitur i skórzane buty. Podobnie z fryzurami i makijażem. W kwestii fryzur i kolorów na głowie, Warszawa naśladuje bardziej Liverpool niż Paryż.

Czyli nie powinnyśmy zakładać szpilek do śniadania?

Naturalnie, że można! Ale nie wieczorowe i wysokość obcasów powinna być jednak nieco lżejsza. Kiedy wybieramy się na business lunch np. do ambasady czy do knajpy, załóżmy coś jasnego, tak naturalnie eleganckiego. Czarny kolor i długie suknie zarezerwowane są wyłącznie na przyjęcia wieczorne, wymagane w zaproszeniu.  

O tym, co stanowi kanon klasycznej elegancji, co wypada i kiedy, podejrzewam, mogłybyśmy rozmawiać długo. Ta wiedza wynika z Twojego ogromnego doświadczenia, natomiast z wykształcenia jesteś znawcą…?

…antropologii kultury! (uśmiech) Może stąd moja spostrzegawczość i skłonność do analiz.  Moje pierwsze studia magisterskie to afrykanistyka na UW.

Afrykanistyka? Dlaczego?

Ponieważ podróże egzotyczne to pasja mojego życia. W czasach, kiedy rozpoczynałam studia, dalekie podróże, a zwłaszcza do Afryki, były niezmiernie trudne i rzadkie. A ja chciałam dogłębnie poznać kulturę i język mieszkańców Afryki Wschodniej, ich sztukę, ich wierzenia, tajne stowarzyszenia, teatr. Jednym słowem, chciałam zgłębić, przynajmniej w części, wielkie bogactwo tego kontynentu.

Przed Tobą wyprawa do Tanzanii. I z tego co wiem, w Twoich planach nie jest wylegiwanie się na plaży czy w hotelowym Spa, tylko eksploracja całej okolicy. I to w pojedynkę. Przyznam – odważny projekt. Coś na miarę Beaty Pawlikowskiej czy Martyny Wojciechowskiej.

W dalekie podróże zawsze jeździłam sama. Tak jakoś zawsze wypadało. Tym razem też. Moja rodzina nie przepada za tropikiem. Zaraz po studiach pojechałam do Egiptu zwiedzać muzea. Na 10 dni, ale ostatecznie zostałam ponad miesiąc. Czas spędziłam głównie jeżdżąc konno po pustyni, goszczona przez miejscowych Berberów. Muzea? naturalnie, również zwiedziłam, ale największym doświadczeniem i bogactwem był kontakt z rdzennymi mieszkańcami, poznanie ich kultury. Szybko się zaprzyjaźniliśmy, ja mówiłam łamanym arabskim, oni łamanym angielskim, było dużo śmiechu i długich rozmów przy niejednej kolacji pod gwiazdami.

Och, to faktycznie musiało być wesoło. Ale chwileczkę, próbuję się doliczyć: język francuski, arabski… Ile znasz języków?

Płynnie znam cztery języki i posługuję się nimi na co dzień. Arabski, który pomógł mi wtedy w Egipcie, prawie zapomniałam po latach braku wypraw w te regiony. I jeszcze język suahili, który znałam dobrze, ale tyle lat minęło od studiów [jęz.oficjalny i narodowy Kenii i Tanzanii oraz kontaktowy, używany w Afryce Środkowej i Wschodniej], ale ten właśnie będę miała okazję niedługo odświeżyć. Naturalnie podczas podróży wystarczyłby jedynie język angielski, ale znajomość języka etnicznego otwiera zamknięte drzwi, pozwala dotrzeć znacznie głębiej.

No właśnie, tam, gdzie docierają nieliczni. Czy z tej afrykańskiej wyprawy powstanie książka, wspomnienia, może album?

Chciałabym bardzo, w końcu tak jak koziołek Matołek i małpka Fiki-Miki jadę tam, gdzie pieprz rośnie! (uśmiech) Może uda mi się napisać krótką książkę w oparciu o moje zdjęcia, które były już kilkakrotnie publikowane, ale anonimowo. Uwielbiam podpatrywać, przyglądać się, ale nie podglądać. Mam nadzieję, że uda mi się w tej podróży poznać barwne historie, które moja książeczka wam opowie.

Wiedza o rejonie, znajomość języków, coś czuję, że do takiej wyprawy trzeba mieć jeszcze niezłą kondycję? Czy uprawiasz czynnie jakiś sport?

Staram się, jak mogę (uśmiech). Od zawsze mam konie i na co dzień uprawiam jeździectwo. Poza tym ćwiczę jogę, dużo pływam, gram w tenisa i uwielbiam windsurfing.

Dość poważne, wysiłkowe sporty. Czy kobiety z rodziny książąt Lubomirskich należały do męskich, odważnych? Czy któraś z nich jest Twoim osobistym wzorem? Nie bez przyczyny pytam o kobiety, bo wśród wybitnych Panów Lubomirskich karty naszej historii przedstawiają niejedną barwną postać. Tym razem wyróżnijmy kobiety.

Tak, rzeczywiście, mężczyznom jest łatwiej zabłysnąć, np. na polu militarnym, chociaż i do tego trzeba wielkiej odwagi. Wybitnych kobiet również było wiele. Najbardziej znana jest Izabella Lubomirska, która m.in. przebudowała Wilanów, z domu, który był wtedy letnią rezydencją króla Jana III Sobieskiego na współczesny pałac. Była mecenasem sztuki, sprowadziła do Polski słynną portrecistkę Vigée Lebrun. Izabella pomagała w zabiegach dyplomatycznych męża i króla… Ona i jej mąż, marszałek Stanisław Lubomirski, byli najzamożniejszymi prywatnymi osobami w Europie, mieli zatem poważne wpływy polityczne. Odważną była Rozalia (właścicielka Czarnobyla) – jedyna Polka, która zginęła na szafocie podczas rewolucji francuskiej. Znalazła się we Francji, ponieważ przyjaźniła się z królową Marią Antoniną i Marią księżną de Monaco, właścicielką XVIII w. pałacu, w którym dziś mieści się ambasada RP w Paryżu, gdzie pracowałam (uśmiech)! Księżnie Monaco uratowała życie pożyczając swój powóz, aby ta mogła uciec do Anglii z kuzynem króla. Za udzieloną pomoc Rozalia została wydana i stracona, ale księżna de Monaco przeżyła. 

Jadwiga Lubomirska, żona Ambasadora Belgii, księcia de Ligne, została przedstawiona carowi Aleksandrowi III podczas jego wizyty państwowej w Paryżu, a było to podczas rozbiorów. Miała na sobie duży naszyjnik z polskim orłem. Car zwrócił jej publicznie uwagę, że nie powinna nosić potwora na dekolcie. Na co Jadwiga natychmiast odpowiedziała carowi, również publicznie, że potwory są tylko dwugłowe [w domyśle: dwugłowy orzeł w herbie Rosji].

Ale chyba najgodniejsza tego miana jest – Elżbieta Lubomirska Stadnicka, zmarła 2 lata temu. Całe życie poświęciła ubogim i potrzebującym oddając im wszystko, co posiadała. Ryzykowała przy tym nie raz życie i zdrowie. Przeżyła piekło okupacji, internowania, a potem powojenny głód i upokorzenia komunizmu. Od przyjazdu do Francji w latach 60-tych poświęciła się bezgranicznie bezdomnym i zagubionym w życiu. Nigdy nie straciła dobrego humoru, miłości do człowieka i Boga. Żyła życiem świętych. Byłam z nią bardzo blisko związana. Brakuje mi jej mądrości i nieustająco dobrego humoru.

Przyznam, że miałam okazję przeczytać życiorys Elżbiety Lubomirskiej-Stadnickiej – zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Osobiście polecam wszystkim kobietom, które zmagają się z trudami życia, jej życiorys to opowieść o “księżniczce, która nie bała się ludzi…

Ja również polecam, chociaż nakład jest już niestety wyczerpany.

Ale kontynuując naszą rozmowę – jest Twoja fascynacja Afryką, była odpowiedzialna praca w korpusie dyplomatycznym, teraz przyszedł czas na własny biznes. Szkolenia z savoir-vivre w biznesie to obecne zawodowe zajęcie, wynikające z wieloletniego doświadczenia. Jaka jest ich specyfika?

To 2-3 dni dość intensywnych szkoleń w różnych zakresach protokołu i savoir-vivre’u, prowadzone przez kilku ekspertów. Warsztaty są organizowane dla niewielkich grup uczestników, żebyśmy mogli mieć ze sobą stały kontakt podczas wykładów i zajęć praktycznych. Miejsce to niewielki zamek renesansowy przystosowany na luksusowy hotel, położony 2 godziny od Paryża, w dolinie królów, niedaleko domu, w którym mieszkał i tworzył Leonardo da Vinci. Zakątek Francji znany z historii, zabytków, wyśmienitej kuchni i win.

Dla kogo przydatne są takie umiejętności, wiedza? Komu w sposób szczególny powinniśmy polecać warsztatowe spotkania z Księżną?

Umiejętność posługiwania się sztućcami, przywitania czy pożegnania, nie wystarcza, aby obracać się w świecie elit, również biznesowych. Jak dyskretnie wyjść z przyjęcia bez psucia gospodarzom wieczoru? Jak zabierać głos i wygłaszać toast bez monopolizowania konwersacji? Jak właściwie używać tytułów administracji publicznej, stopni naukowych czy stanowisk kierowniczych? Jaką wybrać formułę początkową i kończącą i interpunkcję w listach / e-mailach? Gdzie posadzić ważnych gości przy stole? Jak rozszyfrować zaproszenie i co wybrać z garderoby? Każdy z nas zadaje sobie takie pytania w życiu prywatnym czy zawodowym. Jesteśmy stale osądzani według naszych zachowań. Dlatego takie szkolenia są ważne dla każdego, ze szczególnym uwzględnieniem wschodzących gwiazd biznesu, które dzięki swojemu statusowi na pewno znajdą się w takich sytuacjach, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Lepiej być na nie przygotowanymi, aby niechcący nie stracić ważnego kontaktu czy kontraktu.

No właśnie. Wydaje się, że dzisiejsza cyfryzacja, skrócenie dystansu w komunikacji, wielokulturowość biznesowych zespołów i podobne czynniki łamią nieaktualne już konwenanse. Wystarczy zaś posłuchać wielu kuluarowych rozmów, np. o “śmiesznym” przywitaniu głosowym w telefonie menagera, do którego kontrahent już więcej nie zadzwoni, czy bezimiennych wizytówkach wręczanych w trakcie biznesowej rozmowy, która w tym momencie kończy się fiaskiem. O tych wizytówkach prowadziłyśmy dyskusję na forum. Inny przykład: znam osoby, które z zasady nie odbierają listów, które rozpoczynają się od słowa “Witaj”. Jak prawidłowo powinniśmy zacząć biznesowego maila?

Na pewno nie sformułowaniem „Witam” czy „Witaj”. Niestety, rozpanoszyło się ono w języku polskim. „Witaj Elżbieto” ma zupełnie inny wydźwięk i jest prawidłowe, jeśli wypowiada je Twój dobry znajomy. „Szanowna Pani” będzie najstosowniejsze. Nie należy używać wykrzykników w powitaniu, ani nie szafować nimi w dalszym tekście. Należy pamiętać, że wykrzyknik jest agresywny. W językach narodów Europy Zachodniej użycie wykrzyknika w formule początkowej kompromituje resztę przekazu. Odbiorca myśli, że my na niego krzyczymy. Warto też zwrócić uwagę na poprawną formułę kończącą: “Pozostaję z wyrazami szacunku”. Należy też dbać o poprawną polszczyznę i poprawnie stosować trzecią osobę liczby mnogiej: „Proszę, niech Państwo posłuchają”, a nie „posłuchajcie Państwo”, „Zauważyli Państwo”, a nie „zauważyliście Państwo”, itd. To poważny błąd gramatyczny, ale też forma dość niegrzeczna, tak jak „Witam”. Rozumiem, że to wynika z chęci zbliżenia, ale dlaczego od razu kaleczyć język? Są inne sposoby marketingowe.

Szkolenia to nie wszystko. Masz jeszcze jeden pomysł na biznes, który jest w fazie projektowania. Ja nazwałabym to „technologiczny startup”: urząd patentowy, produkcja, własna marka. O więcej nie pytam, bo rozumiem tajemnicę patentową. Bardziej intryguje mnie, skąd w takiej delikatnej kobiecej osobowości tyle energii i przedsiębiorczości?

Jako 5-letnie dziecko, a były to czasy central telefonicznych i stacjonarnych telefonów z ebonitu, początkowo w domu, potem u znajomym rodziców, intuicyjnie naprawiałam porozrywane łącza telefoniczne. To zabawne, chociaż zupełnie prawdziwe. Do dziś, tak dla wprawy, naprawiam domowe sprzęty elektroniczne. Mój mózg tak naprawdę nigdy nie odpoczywa, ciągle coś wymyśla, zwłaszcza w nocy. Większość „wynalazków” zapominam, pozostawiam tylko te, które, jak wierzę, mogłyby pomóc ludziom. I tak jest właśnie z obecnym wynalazkiem, nad którym „pracuję” od 15 lat, ale zajęłam się nim poważnie dopiero kilka miesięcy temu. Fascynuje mnie najbardziej proces technologiczny. Energię daje mi myśl i nadzieja, że dzięki niemu będę mogła pomóc wielu osobom, a głównie kobietom….

Przekujesz ten pomysł również w biznes?

Naturalnie. I mam wielką nadzieję, że mi się uda.

A co robisz w wolnych chwilach?

Rzeźbię (uśmiech). Kocham rzeźbić. Rzeźbiąc przelewam całą moją kreatywność w glinę. Może wynika to z moich zamiłowań antropologicznych, ale najbardziej lubię rzeźbić popiersia członków mojej najbliższej rodziny i dzieci przyjaciół.

Czy rodzina jest Twoim wsparciem?

Mąż i córka to wyłącznie humaniści, córka studiuje archeologię i sztukę. Aktywnie wspierają moje rzeźbiarstwo, dzielą moje zamiłowania do sztuki i antropologii oraz podzielają wielką miłość do zwierząt. Zafascynowani są też moimi umiejętnościami „inżynieryjnymi”, ale nie przejawiają chęci zgłębienia ich tajemnic. Wolą prosić mnie każdorazowo o pomoc, żeby nie zepsuć sprzętu, nawet jeśli oznacza to „naprawianie przez telefon” i długą rozmowę przez Atlantyk (uśmiech).

Trzymamy kciuki za biznesowy sukces Twojego pomysłu, życzymy bezpiecznej wyprawy do Tanzanii i do zobaczenia na Twoich szkoleniach. Dziękuję za rozmowę

Również bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Tygrysom Biznesu wszystkiego co najlepsze.

Show Buttons
Hide Buttons